Dziś obchodzę 7 urodziny – żyję, bo moja mama zna Animal Reiki
Dziś są moje 7 urodziny, a rok temu powiedzieli mi, że nie przeżyję kolejnych 3 miesięcy.
Pamiętam doskonale, kiedy mama rok temu w styczniu, ni z tego ni z owego stwierdziła:
"Rufus kończy w tym roku 6 lat – powinniśmy mu zrobić kompleksowe badania"
W kilka dni później umówili mnie do zaprzyjaźnionego veta. W kilka dni później umówili mnie do zaprzyjaźnionego veta. Nikt nie lubi chodzić do lekarza, ale to, co mnie spotkało, już woła o pomstę do nieba… Podczas badania USG, czuję jak Vet mocniej naciska na mój bok, jeździ tą patką, przez dłuższy czas… patrzę na matkę, a ta już ma łzy w oczach, łypie nerwowo na tatę, nawet ja zaczynam się stresować bardziej.
Wołają kolejnego veta, naradzają się i słyszymy tekst:
"Nic pewnego, ale Rufus ma guzy w okolicach śledziony – przyjdźcie za dwa tygodnie na ponowne badanie."
Kto z Was wie, czym do cholery jest śledziona? Matka szlochając w aucie w drodze powrotnej do domu, opowiada ojcu, ze to bardzo źle bo ta „śledziona” filtruje krew, i jak coś jest nie tak to mam nowotwór wszędzie!!! Kurde, przecież nic jeszcze godzinę temu mi nie było…
"Weterynarz, mówi, że guzki są nadal widoczne i jest ich nawet więcej"
Wracamy do Veta po dwóch tygodniach, rodzice zaklinają rzeczywistość, na pewno to były tylko krwiaki po zabawie z Lucy i Casey (moimi siostrami). Wszyscy w tróję – ja, mama i tata wstrzymujemy oddech … zdenerwowany vet, mówi, że guzy nadal są widoczne i jest ich nawet więcej…
W tej chwili, całe nasze życie wywraca się do góry nogami, z radosnej kochającej rodziny rodzi się rodzinny dramat, ból i płacz. Tata nie chce w to uwierzyć, więc umawiamy się na kolejne badania w innych klinikach.
Najnowocześniejszy sprzęt, najnowsze aparaty, najwybitniejsi specjaliści, za każdy razem słyszymy tylko jedno:
"Na jego śledzionie są guzy, trzeba szybko operować i pobrać materiał do dalszych badań"
Rokowania na dalsze przeżycie bez operacji maksymalnie do 3 miesięcy, po operacji trudno powiedzieć – może kilka miesięcy dłużej, rok, zależy jak zareaguje na chemię. Moi rodzice nie maja ludzkich dzieci, ale mają nas: mnie, Lucy i Casey, a że to ambitni milenialsi nasze psie życie od zawsze było bajeczne. Zabawki, snaczki, spanie pod kołdrą, najlepsza karma, suple, domek z wielkim ogrodem w lesie – i nagle nic już nie ma znaczenia. Mama przeżywała najgorzej, cały czas płakała, budziła się z płaczem w nocy, po czym kładła się na podłodze w kuchni – by nikogo z nas nie budzić i płakała… Ja też bardzo się bałem, dziewczyny nie miały pojęcia co się dzieje, ale nikt nie był w nastroju do zabawy.
A gdyby tak odsunąć medycynę konwencjonalną i szukać innych rozwiązań.
Umówiono mi operacje wycięcia, termin za tydzień… Tylko co da ten zabieg, nie zagwarantuje mi, że wszystko wróci do normy, a jednak żyć bez śledziony.
Tekst weta:
"To dorosły pies, nie potrzebuje śledziony."
To czemu fizjologicznie śledziona nie zanika u dorosłych psów, ludzi, koni – bo może jednak jest im do czegoś potrzebna. Mama kończyła studnia medyczne, też uważała, że tak bez śledziony trochę słabo… Był początek lutego, wieczorem siedziałem z mamą przy kominku, gdzie suszyły się ciuchy z biegania taty. Nie zapomnę tej chwili, ale moja psia intuicja podpowiedziała mi, weź tą śmierdzącą niebieską koszulkę. Co mam do stracenia, życie bez śledziony, do końca życia leki, chemia jeżdżenie regularnie do veta .. do dupy takie życie, ale nie mogę zostawić moich rodziców i dziewczyn, jeszcze nie teraz za bardzo ich kocham i oni mnie. Patrzę na mamę, na mamę i koszulkę, na koszulkę na mamę ..ta dopiero po dłużej chwili załapała:
"Co chcesz Rufusku, założyć tą przepoconą, niebieską koszulkę?"
Jest moja ukochaną, mamą, dlatego poszła i z szafy wyjęła czystą niebieską koszulkę. Dlaczego niebieską? I właśnie w tej chwili, zmienia się cały układ wszechświata. A gdyby tak odsunąć medycynę konwencjonalną i szukać innych rozwiązań. W dzień przed terminem operacji, pojechaliśmy z rodzicami na spacer do mojego ukochanego lasu w Bełdowie – gdzie wspólnie zadecydowaliśmy, że oddajemy moje życie i moja śledzionę w ręce mamy. Rezygnujemy z operacji, leków – mama ma szukać innych rozwiązań. Następne kilka tygodni to istna magia. Mama zgłębiała kolejne książki, kursy. W naszym domu zmieniały się kolory świateł, moich koszulek, zmieniała się muzyka – ba nawet byłem na prywatnych koncertach mis tybetańskich u przyjaciela mojej mamy Pawła Klonowskiego.